(Nie)zamierzone skutki ustawy o jawności życia publicznego
Przepis na zniknięcie z rejestru umów?
W uzasadnieniu projektu ustawy, projektodawcy napisali, że bazowali na „rejestrze umów/zamówień opublikowanych na stronie internetowej Ministerstwa Cyfryzacji. (…) Dane w rejestrze są publikowane bez względu na wartość zawartej umowy/zlecenia (występują w nim informacje nawet na temat zlecenia o wartości 200 zł).”
Zatem szkoda, że to wzorowanie się nie objęło również kwot, ponieważ według ustawy o jawności życia publicznego, obowiązkiem publikacji objęte będą wydatki w wysokości, co najmniej 2000 zł.
Dlaczego tyle? Bo tak.
O ile pamiętamy konsultacje, to na żadnym ze spotkań, kwota taka nie padła. Z kolei z „Uwag do projektu ustawy” można się dowiedzieć tyle, że o wprowadzenie minimalnego progu kwotowego postulowali: Pracodawcy RP i Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP.
Czy takiego? Nie wiadomo.
Dlaczego to jest zmniejszaniem możliwości społecznej kontroli wydatków publicznych?
Prosty przykład z lokalnego podwórka.
Burmistrz Lubartowa na nasz wniosek, taki rejestr umów prowadzi. Z zapisami od 2011 roku.
We wrześniu 2015 zwróciłyśmy się do burmistrza Janusza Bodziackiego z postulatem, aby lubartowski magistrat zatrudnił bezrobotnych do roznoszenia decyzji podatkowych. Na marginesie – mogłyśmy się powołać na przykład Wągrowca, gdzie wprowadzono takie rozwiązanie, dzięki ustawie o dostępie do informacji publicznej.
Urzędnicy roznoszący decyzje, zawierający umowy zlecenia na mniej niż 2 tys. zł już by się w tym rejestrze nie znaleźli.
Czego się czepiacie, przecież to jest tylko 2000 zł (?)
Słabo się rozmawia bez przykładów, więc zajrzyjmy do tego Lubartowskiego rejestru umów za 2017 rok. Dla najlepszego zobrazowania pomijamy umowy, które finalnie trudno oszacować w momencie jej zawierania.
Co widać? Widać, że w rejestrze nie widać niemal 100 000,00 zł.
W Lubartowie, który nie jest metropolią. To ile pieniędzy da się „zniknąć” z dużych miast?
Tak będzie realnie wyglądała obywatelska kontrola wydatków publicznych. A nie chodzi przecież wyłącznie o to – ile, ale także – komu.
Pomijając fakt, że to jest dodatkowa praca dla urzędników, którzy będą musieli te umowy sortować. Czy jeden urzędnik się sprzeciwił?